Mario pisze: ↑09 wrz 2019, 3:08
Kiefer pisze: ↑09 wrz 2019, 3:06Nadal też człowiek.
Nie, to nie jest człowiek. Nigdy nie był i nigdy nie będzie.
W punkt.
Przyznam, że po raz pierwszy od niepamiętnych czasów zarwałem noc dla tenisa - i to po całym dniu za kółkiem, a przed wstaniem rano do pracy.
WIELKI szacunek dla Miedwiediewa, który tym meczem wyprzedził w moich oczach całą zgraję tenisowych pokrak, które się tu od lat pałętają, młodych i starych. Ma Rosjanin rzadką, zwłaszcza dzisiaj, umiejętność grania więcej niż potrafi, charakteryzującą tylko prawdziwych mistrzów; mam nadzieję, że kiedyś zostanie jednym z nich, bo ma na to potencjał. Ma świetną głowę do tego sportu, jest zimny kiedy trzeba i zadziorny, kiedy trzeba, ma naprawdę dobre pomysły taktyczne (choć czasem przesadzi) i klarowną wizję tego, co chce zagrać, nawet jeśli to nie jest najlepsze w danym momencie rozwiązanie. Nie wygląda na korcie przeciw Nadalowi jak dziecko we mgle (czyli jak 99% touru), momentami go ośmieszał, długimi fragmentami na luzie prowadził z nim grę jak Djokovic (nawet rozwiązania podobne). No i ma w sobie coś wyrazistego i "innego", nie jest mdły jak reszta całej tej zgrai, ma coś hipnotyzującego w tym swoim niewzruszonym spojrzeniu i przez to wszystko ma szanse stać się (wreszcie!) jakkolwiek ciekawą tenisową postacią, która pozostawi w tle tych wszystkich Kmiotków, Mugów i innych pseudotenisistów znacznie lepszych od niego najczęściej tenisowo. Jego technika tenisowa jest okropna, patrzy się na niego w sensie przyjemności estetycznej fatalnie (paru tenisistów w życiu widziałem i jest to ścisła czołówka pod tym względem), technicznie wygląda jak nieogarnięty amator (nie ma tu żadnej hiperboli, niestety), który zaraz się połamie, ale - znów, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów - zeszło to u mnie podczas seansu na dalszy plan. Przegrał przez niedostatki tenisowe, słabą już pod koniec dyspozycję fizyczną i brak doświadczenia, a nie przez strach przed Nadalem,a to już, zważywszy na jego wiek, kontekst (właściwie debiut na tym poziomie, finał US Open, bydło na trybunach) niemały sukces. Nie wiem, czy zostanę fanem, bo jednak nie zwykłem kibicować ludziom, na tle których Nadal wygląda jak poeta tenisa, ale wiem na pewno, że mimo to ten facet ma coś przyciągającego w sobie jako tenisowa postać - jest JAKIŚ, co dziś, zwłaszcza w tej dyscyplinie, często się obecnie nie zdarza.
Co do Nadala - nie ukrywajmy, od 2005 roku wiedzieliśmy, że to się stanie, a przynajmniej będzie tego blisko, gość od początku straszył stylem gry i fizycznością, od początku był wręcz stworzony do seryjnego wygrywania turniejów, przerażania przeciwników i nabijania statystyk na leszczach. Jakimś tam czynnikiem blokującym mieli być rywale, ale tour słabł już wtedy z roku na rok (z perspektywy czasu widać to wyraźniej) i osoba Federera przesłaniała niestety coraz smutniejszą rzeczywistość i gwałtownie pęczniejącą liczbę marnujących się tenisistów z dużym potencjałem. A Nadal się rozwijał i dziś to mi w jego postaci imponuje zdecydowanie najbardziej - nie zatrzymał się we wzbogacaniu repertuaru nigdy, choć wybrał (no, powiedzmy, że on sam
) tę swoją odpychającą fizyczną wyrzynkę, to w jej ramach stawał się ciągle może nie tyle lepszym tenisistą (bestii z 08 przebić się nie da), ale na pewno coraz bardziej kompletnym i coraz dojrzalszym. No i dziś ma ten zabójczo solidny atak z obu stron, ma mnóstwo wypracowanych schematów, ma nawet ten slajs i wolej, które, choć technicznie słabe i dalekie od polotu i swobody naprawdę wszechstronnych tenisistów, spełniają w ramach tej jego gry swoją rolę niemal perfekcyjnie. No i przede wszystkim miał niby paść fizycznie już chyba z 500 razy, ale czas nas wszystkich bezlitośnie zweryfikował i będzie weryfikował zapewne wciąż. Dorzućmy do tego Djokovicia, który nie okazał się aż takim cyborgiem, jak niektórzy sądzili i mamy to, co mamy - sytuację, w której dzieli go od rekordu Szlemów ledwie 1, w której, jeśli nie zdarzy się kataklizm, pobicie go (i przebicie o kilka) wydaje się formalnością. Nie mogę go znieść, jest dla mnie uosobieniem tego, co mnie odpycha we współczesnym tenisie i symbolem upadku tej dyscyplinie, ale zgadzam się z niejakim Sarumanem I Love - lepiej na to odejście w glorii wielkości zasłużył niż wiecznie chwiejny, mydlany i emocjonalnie wiotki Federer, który o takim poziomie pewności siebie, niezłomności i bycia kortową bestią może tylko pomarzyć.
Co do samego meczu - bardzo, bardzo dobry mimo bycia dalekim od naprawdę dobrych standardów technicznych, jego dramaturgią można by obdzielić kilkadziesiąt pojedynków obecnego touru. Miedwiediew chwilami troszkę napędzał jednak grę Nadalowi, ale najczęściej grał to, co powinien był grać, świetnie go rozprowadzając w wymianach bh na jego fh niemal jak Djokovic w najlepszej formie. No i świetne krycie kortu, antycypacja, bardzo dobry serwis - szkoda, że technika przy siatce fatalna, bo mógłby tam narobić szkód rywalowi, zamiast samemu sobie. Do tego umiejętność zmiany rytmu i rotacji (mimo chałupniczej techniki), zaskakiwanie, bardzo dobra gra kątowa. W każdym razie, jeśli tylko zdrowie dopisze (oby), to chyba wreszcie mamy te narodziny gwiazdy - choć bardzo dziwne i nie takie, jakich by się wielu spodziewało. Nadal wiadomo - forma realnie daleka od wybitnej, ale rutyna, waleczność, styl gry i dojrzałość tenisowa sprawiają, że wciąż dla mającego spore braki rywala po drugiej stronie jest nie do pokonania. Gdyby po drugiej stronie stanął tej nocy tenisista o wymienionych cechach Miedwiediewa plus naprawdę solidnej technice ogólnej, mecz zakończyłby się w przeciwną stronę, zapewne maksymalnie w 3-4 setach, ale, no właśnie, cała historia ostatnich 15 lat w tenisie jest pełna tego "gdyby", a mamy i tak, to co mamy.