Po raz pierwszy w karierze został liderem rankingu ATP. Wyprzedził Novaka Djokovicia, który przeżywa tajemniczy kryzys.
Nigdy nie dowiemy się, jaka była reakcja Murraya na awans. On sam twierdzi, w ogóle nie zareagował. Na pierwsze miejsce pracował cały sezon, ale ostatni skok wykonał, nie wychodząc na kort. Jego półfinałowy rywal Milos Raonic oddał mecz walkowerem, bo naderwał mięsień. Brytyjczyk dowiedział się o tym w sobotę. – Zawsze sobie wyobrażałem, że „to” się stanie na korcie. Wyobrażałem to sobie w piątek wieczorem, leżąc w łóżku – mówił dziennikarzom.
29-letni Murray został najstarszym tenisistą debiutującym na czele rankingu od czasu Johna Newcombe’a, który w czerwcu 1974 r. był o rok starszy. Jest też pierwszym liderem z Wielkiej Brytanii.
Jeszcze niedawno taki scenariusz wydawał się zupełnie nierealny. Rok 2015 był dla Djokovicia najlepszym w karierze i zakończonył się z bilansem 82 wygranych i zaledwie sześciu porażek. Serb zdobył 11 tytułów, w tym trzy wielkoszlemowe. Pierwsza połowa tego sezonu też nie zapowiadała jakiegokolwiek kryzysu. Djoković obronił tytuł w Melbourne, potem wygrał w Indian Wells i Miami. Nie wyhamował na mączce, gdzie triumfował w Madrycie i po raz pierwszy w karierze na kortach Rolanda Garrosa, otwierając sobie drogę do kalendarzowego Wielkiego Szlem, czyli skompletowania czterech tytułów w tym samym roku. Wyjeżdżając z Paryża, miał 16 950 punktów i wyprzedzał Murraya o 8035.
Od tamtej pory przewaga zaczęła jednak stopniowo maleć, bo Serb grał bez błysku albo nie grał wcale. Turniej w Paryżu był dopiero jego szóstym od początku czerwca. W Wimbledonie sensacyjnie przegrał w III rundzie z Amerykaninem Samem Querreyem, w finale US Open był wyraźnie słabszy od Stana Wawrinki. Z tenisisty-maszyny nagle stał się zawodnikiem zwyczajnym. Popełnia seryjne błędy, denerwuje się na sędziów, ostatnio w Szanghaju rozwalił rakietę i podarł koszulkę. Zmiana jest też widoczna poza kortem. Serb z gracza dowcipnego i elokwentnego stał się tajemniczy, lakoniczny. Ma problem z prawym ramieniem, ale nie wiadomo, na czym on dokładnie polega. Nie chce się tłumaczyć kontuzją, ucieka od pytań. Kilkakrotnie powtarzał, że jest zmęczony i wypalony, musi odpocząć, odnaleźć motywację. W internecie krąży nagranie sesji medytacyjnej, podczas której Djoković siedzi na scenie obok samozwańczego guru z Hiszpanii.
Djoković malał, a Murray rósł. Na początku sezonu grał w kratkę, ale od maja był w finale 11 z 12 turniejów. Zdobył osiem tytułów, w tym Wimbledon i olimpijskie złoto.
– Chciałbym być numerem jeden, ale w tym roku będzie to niezwykle trudne. Nawet o tym nie myślę – przekonywał dwa tygodnie temu. Po kolejnych turniejowych wygranych w Pekinie, Szanghaju i Wiedniu stało się jasne, że w Paryżu dostanie szansę. Wciąż jednak wszystko zależało od Djokovicia. Serb w hali Bercy wygrywał cztery razy, w tym w latach 2013-15. I po przylocie twierdził, że wszystko jest już dobrze.
W piątek okazało się, że nie jest. W ćwierćfinale uległ 4:6, 6:7 (2-7) Chorwatowi Marinowi Ciliciowi, z którym wygrał wcześniej czternaście razy. W sobotę przestał być liderem po 122 kolejnych tygodniach.
Murray jest niepokonany od 16 września, wygrał kolejnych 19 meczów. W niedzielnym finale w Paryżu pokonał Johna Isnera, jednak słowa uznania spływały z całego świata już w sobotę. „Mamy nowego króla. Gratulacje, Sir” – napisał na Twitterze Federer.
– To była bardzo trudna sprawa. Otaczali mnie wielcy zawodnicy – mówił Murray. Od kilku lat należał do tzw. Wielkiej Czwórki, ale był w niej tym czwartym. Niemal pod każdym względem ustępował Federerowi, Rafaelowi Nadalowi i Djokoviciowi. Siedmiokrotnie dochodził do drugiego miejsca na świecie, ale potrzebował siedmiu lat, by wspiąć się na szczyt. – Teraz muszę znaleźć kolejny cel, który będzie mnie motywował do stawania się lepszym – oświadczył.