W pierwszym secie Bouchard grała tragicznie, a Timea bardzo dobrze. Kanadyjka generalnie ma problem z zagrywaniem i kończeniem piłek w strefie przy siatce, a wiatr jeszcze bardziej Jej to utrudniał. W drugiej partii Szwajcarka obniżyła trochę % pierwszego, a Bouchard zaczęła czasem trafiać i udało Jej się wyszarpać wynik 7:5. Decider to powtórka z pierwszego. szybkie objęcie prowadzenia przez Baczyńsky i kontrola do końca.
Pamiętam jak przy Wimbledonie, gdzie Gienia była w finale narzekaliśmy na Jej bh, teraz to uderzenie jest chyba jedynym, które jako tako funkcjonuje. Wogóle wymiany bh na bh były ładne w tym meczu, ale Timea jednak stabilniejsza także w tym elemencie.
Gdy Timea w drugiej partii się przewróciła i była oplastrowywana Genie miała okazję dłużej porozmawiać z trenerem. Po tamtym sezonie Kanadyjka musi mieć naprawdę niską samoocenę, bo Hogsted z uporem maniaka powtarzał Jej, że jest dobrą tenisistką, że ma czym grać i spokojnie może tą Baczyński ograć. Mimo ewidentnych braków techicznych Bouchard Jej problem jest jednak głownie w głowie, wygląda na to, że przestała wierzyć w swoje możliwości i uderzenia. Może Szwedowi uda się Jej pomóc, wolejów Jej raczej nie nauczy, to może choć to.
Gdy na trybunach pojawił sie Rod Laver dotarło do mnie, że facet nie ma jeszcze tytułu szlacheckiego. Czy królowa czeka by mu go przyznać pośmiertnie?
Na koniec paradoks, który od dawna mnie trapi. Sędziowie i komentatorzy pięknie mówią Baczyński czy Troicki, a nie potrafią powiedzieć Lisicki i Woźniacki. Dziwne.
Tylko Wojtek będzie musiał się ograniczyć do wspaniałej Agnieszki i wspaniałych rywalek...
), druga - jedna z moich ulubienic, ale akurat ta, po której jakiegokolwiek sukcesu ani odrobinę się nie spodziewałem...