Strona internetowa turnieju
Profil turnieju na oficjalnej stronie ATP
Miejsce rozgrywania turnieju: Nowy Jork, Stany Zjednoczone
Czas rozgrywania turnieju: 26.08.2013-08.09.2013
Drabinka: Singiel - 128 osób, Debel - 64 pary
Nawierzchnia: Hard
Pula nagród: $ ???
Zwycięzca singla 2012:
- Andy Murray (GBR)
Zwycięzcy debla 2012:
- Bob Bryan / Mike Bryan (USA)
Punktacja:
Zwycięzca - 2000 pkt.
Finalista - 1200 pkt.
Półfinalista - 720 pkt.
Ćwierćfinalista - 360 pkt.
Uczestnik 4. rundy - 180 pkt.
Uczestnik 3. rundy - 90 pkt.
Uczestnik 2. rundy - 45 pkt.
Uczestnik 1. rundy - 10 pkt.
US Open 2013:
Nowy Król Szkocji
Nieudacznik, luzer, fajtłapa, bezjajeczna galareta. Zamiast dobrzej grać, gwiazdorek znowu stroi fochy i narzeka na cały świat. Najbardziej przereklamowany zawodnik na świecie. Grał jak nigdy, przegrał jak zawsze. Lepiej niech już da sobie spokój, pewnego poziomu nigdy nie przeskoczy. Nie, pomyliliście portali i nie weszliście przypadkiem na komentarze dotyczące ostatniego występu Roberta Lewandowskiego w reprezentacji Polski. Takich gorzkich słów przez lata musiał słuchać Andy Murray, jeden z najbardziej utalentowanych, a zarazem pracowitych tenisistów, jakich miałem okazję oglądać.
Jeremy Clarkson twierdzi, że jedną z największych narodowych wad Anglików jest swoisty kult piękniej porażki. ”Nasi dzielni chłopcy”, ”dzielny Arsenal”, i oczywiście niekwestionowany król nieudaczników, ”waleczny Tim Henman”, z przyczyn poza Wyspami niezrozumiałych, zwany ”Tiger Timem”, choć do jego legendarnej już waleczności i twardości dużo lepiej pasowałby przydomek ”Puszek”. Całe pokolenie piłkarskich nieudaczników, opłacanych milionami funtów gwiazd, mocnych w piciu i piłce klubowej, w reprezentacji co chwila sprowadzanych do roli ratlerków, ośmieszanych na kolejnych wielkich imprezach. Im wybaczano wszystko.
Andy Murray nigdy nie mógł liczyć na podobną wyrozumiałość. Ten czupurny Szkot nagle stawał się… czupurnym Szkotem, źle wychowanym prostakiem z agresywną matką, bezczelnie marnującym potencjał i nadzieje rodaków. A przecież miał wszystko. Talent, warunki fizyczne, wyszkolenie, sztab trenerów. Przebojem wdarł się do światowej czołówki, już w sezonie 2008 osiągając swój debiutancki finał Wielkiego Szlema. Jednak mimo ugruntowanej pozycji w rozgrywkach, wygranych na najlepszymi zawodnikami, ciągle czegoś brakowało. Po najcenniejsze trofea sięgali najpierw Federer z Nadalem, potem Djokovic. A Andy’emu zawsze czegoś brakowało. Mimo morderczych treningów nie był w stanie spełnić marzenia rodaków o wygranej w Wielkim Szlemie, najlepiej oczywiście na świętej trawie Wimledonu. Jak wiemy doskonale, to marzenie już się spełniło. Zanim jednak chłopak z Dunblane zatriumfował na SW19, przełamał swoją wielkoszlemową klątwę w wietrznym Nowym Jorku. Dlaczego wreszcie mu się udało?
Odpowiedzieć na to pytanie pomoże nam Tenzing Norgay. Któż to taki? Szerpa z Solukhumbu, razem z którym Edmund Hillary dokonał pierwszego w historii wejścia na Mount Everest. Prawie nikt o nim nie słyszał, Hillary jest postacią historyczną. Wielkich czynów nie dokonuje się samemu. Oczywiście Norgay Murra’a sam jest postacią wybitną, na razie dużo większą, niż jego podopieczny, jednak jako trener Ivan Lendl jest właśnie takim cichym, niewidocznym niemal pomocnikiem. Jakby go nie było. A przecież jest i robi różnicę.
Przez długi czas zastanawiano się, kto może pomóc Andy’emu wykonać kolejny, oczekiwany przez wszystkich, krok w karierze. Kto pomorze mu wygrać turniej Wielkiego Szlema, skoro nie potrafił tego sam Brad Gilbert. Kiedy pod koniec 2011 roku świat obiegła informacja, że nowym szkoleniowcem Murray’a będzie Lendl, pojawiły się głosy zdziwienia, były mistrz rakiety nie miał bowiem doświadczenia jako szkoleniowiec. Jednak wiele osób wskazywało na ważny fakt. Murray przegrał do tego czasu wszystkie trzy finały turniejów WS, w jakich wystąpił. Lend mógł ”pochwalić się” jeszcze gorszą statystyką, zaczął bowiem od czterech porażek w finałach. Jednak turniej wielkoszlemowy w końcu wygrał. A potem jeszcze siedem następnych. Liczono, że nowy trener swoim spokojem zmieni coś w Szkocie, któremu w ważnych momentach bardzo brakowało chłodnej głowy.
Początek współpracy był owocny, trudno bowiem mieć pretensje do Andy’ego o porażkę z Djokovicem w półfinale Australian Open, zaś cała reszta sezonu była przygotowana jako podprowadzenie pod główny cel - Wimbledon i Igrzyska Olimpijskie w Londynie. I tam Murray zaprezentował się świetnie. Pewnie wszedł do finału Wimbledonu i tam przed 1,5 seta grał lepiej niż Roger Federer. Jednak dawne demony wróciły, pod postacią natchnionej gry Szwajcara, któremu dodatkowo trochę pomogła przerwa z powodu deszczu i zmiana warunków gry na halowe. Andy znowu przegrał, znowu był tylko tym buńczucznym Szkotem, który niczego nie umie zrobić dobrze do końca.
Jednak na Olimpiadzie coś się zmieniło. Murray w brawurowym stylu dotarł do meczu o złoty medal, nie tracąc nawet seta. Tam ponownie czekał Federer, który jednak miał w nogach morderczy mecz z Del Potro*. Podopieczny Lendla zagrał dominujący tenis i w pięknym stylu zgarnął trofeum z najcenniejszego kruszcu.
Jednak pomimo tych sukcesów, oraz nieobecności Rafaela Nadala, faworytem w Nowym Jorku nie był. Nie był nawet vice-faworytem. Turniej miał wygrać Roger Federer, który wygrał Wimbledon, odzyskał fotel lidera rankingu ATP, a w Cincinnati pokazał wielką formę, nie tracąc przez cały turniej nawet gema serwisowego, bądź Novak Djokovic. W notowaniach bookmacherów Szkot był dopiero trzeci. Życie jednak nie pierwszy raz zweryfikowało wszelkie scenariusze. Federera ograł Berdych, zaś Djokovic w półfinale z Ferrerem przekonał się w pierwszym secie, jak trudno gra się w niecce Artur Ash Stadium, gdy wieje silny wiatr.
Trudne warunki panowały również w finale. I lepiej poradził sobie z nimi Murray. Jego serbski rywal dawał dość unikalny pokaz pantomimy, próbując niekiedy rozpaczliwie odgrywać zmieniające nieoczekiwanie kierunek piłki. Djokovic walczył jak szalony, udało mu się zamienić zmierzający w jednym kierunku mecz, w emocji widowisko, jednak w końcu opadł z sił i nie był w stanie przeciwstawić się naporowi Szkota. Szkota, z którego wreszcie dumna był cała Wielka Brytania.
US Open 2013:
Rafa i inni?
Jak przedstawia się sytuacja przed tegoroczną edycją turnieju? Można powiedzieć, że dość dziwnie. Mamy faworyta o potwierdzonej dyspozycji, w postaci Rafaela Nadala. Okazuje się, że długie przerwy znakomicie na niego wpływają, po wielomiesięcznej absencji, tegoroczna wiosna przyniosła mu potężną porcję zwycięstw, a po porażce na Wimbledonie, udało mu się kontynuować serię wygranych na kortach twardych. Wiele mówi się o tym, że Nadal będzie nie do pokonania w Nowym Jorku, zwłaszcza w obliczu słabej formy prezentowanej przez konkurencję. Pozostają pytania o utrzymanie dyspozycji przez tak długi czas i o to, czy rywale ponownie polegną w tak rozpaczliwym stylu, czy też postawią jakiś poważniejszy opór. Pierwsze poważniejsze konfrontacje mogą czekać Nadala dość wcześnie, w IV r z Johnem Isnerem i w ¼ finału z Federerem, którego jednak regularnie ogrywał w tym sezonie Hiszpan.
Poza tym wiemy, że… nic nie wiemy. Djokovic od Australian Open zdaje się systematycznie słabnąć, zalicza sporo wpadek, ale w Szlemach ciągle wyniki ma świetne i nie sposób go lekceważyć. Niemniej jednak trzeba zauważyć, że tenis Serba idzie w co najmniej niepokojącym kierunku, proporcja pomiędzy ofensywą, a defensywą uległa zdecydowanemu zaburzeniu i Novak ma coraz większe kłopoty z narzuceniem swoich warunków na korcie. Ta gra owocuje nie tylko porażkami, ale też większą energochłonnością. A Djokovic nie jest już w tak rewelacyjnej dyspozycji jak dwa lata temu i musi uważać, by nie tracić na korcie zbędnego czasu. Niemniej lider rankingu powinien się zmobilizować i pokazać lepszą grę, zwłaszcza, że nowojorskie korty zawsze mu służyły. W tym roku w boksie Serba ujrzymy Wojciecha Fibaka, zawsze chętnego, by służyć dobrą radą innym wybitnym ludziom.
Podobnie można powiedzieć o Murray’u, on wyraźnie koncentruje się na Szlemach i czas po Wimbledonie przeznaczył zdaje się głównie na regenerację. Andy ponownie jest trochę lekceważony przez ekspertów i bukmacherów, co jest o tyle dziwne, że miewał o wiele lepszą prasę, nie mając ułamka obecnych osiągnięć. Oczywiście nie można całkiem ignorować startów poprzedzających turniej w Wielkim Jabłku, jednak wydaje się, że Szkot ma już teraz nieco inne priorytety. Zaś obrona tytułu sprzed roku, musi być obecnie na czele tej listy.
Del Potro jest sporą niewiadomą, po kontuzji Agentyńczyk nie jest w stanie prezentować równiej i wysokiej formy przez długi czas, błyskotliwe występy mieszają się porażkami w kiepskim stylu. Na pewno jednak jest w nim ciągle wielki potencjał, a jako że w tym turnieju wygrał swojego jedynego Szlema, można go umieścić tuż za głównym faworytami.
Nie sposób też nie wspomnieć o naszej, nieco chropowatej, perle. Jerzy Janowicz to zawodnik, na którego zwraca się wzrok coraz większej części tenisowego świata. Potencjał Polaka jest olbrzymi, co bez wątpliwości pokazał tegoroczny Wimbledon. Jednak cierpi on na typową dla graczy o takiej charakterystyce niestabilność, trudno tak naprawdę sformułować wobec niego jakieś oczekiwania, prognozować konkretny wynik. Dynamit jest, pytanie, czy tym razem znów zapłonie lot.
Gdzieś na uboczu tego wszystkiego funkcjonuje sobie Roger Federer. Nieco w cieniu, zapomniany(?), przez dużą część fanów, jak i ekspertów, lekceważony. Cóż jednak się dziwić, patrząc na tegoroczne wyczyny Rogera. Ostatnie konfrontacja z Nadalem w Cincinnati, dla jednych była światełkiem w tunelu, dla innych gwoździem do trumny niedawnego jeszcze numeru jeden na świecie. O formie, zdrowiu i poziomie motywacji Szwajcara nie wiemy zgoła nic. Jednak trudno uwierzyć, żeby nie podjął próby uratowania sezonu. Oczekiwania nie są wielkie, zwłaszcza biorąc pod uwagę obecność w ćwiartce turniejowej drabinki najmniej lubianego przez siedemnastokrotnego mistrza turniejów Wielkoszlemowych rywala.
- Wątek poświęcony temu eventowi przed rokiem: klik!