Grześ, bardzo trafne wnioski, z którymi sam się bardzo zgadzam, ale nie odnoszą się zupełnie do mojej wypowiedzi, bo w ogóle nie o to mi chodziło.
Ani Nadal, ani Federer nie są dla mnie bogami - to w ogóle jakieś abstrakcyjne dla mnie pojęcie w odniesieniu do tenisistów i ogólnie ludzi - ale postaciami bardzo symbolicznymi już są. Zwłaszcza Hiszpan. Nie wymyślił żadnego stylu, co mu się czasem przypisuje, w sumie tylko rozwinął znane patenty, ale jest zawodnikiem nieprawdopodobnie wręcz wpływowym. Tym, który pokazał całemu światu, że najefektywniejszy w czasach nowożytnych jest i coraz bardziej będzie, tenis stricte fizyczny - to raz, i tenis bardzo zachowawczy, wyrachowany, defensywny, oparty na wymuszaniu błędów przeciwnika bądź wręcz czekaniu na nie, nie zaś na kreacji gry samemu. To on jest i będzie uosobieniem tego momentu, w którym tenis stracił swoją reputację gry opartej na technice, taktyce, a "zyskał" nową - gry opartej na parametrach fizycznych. Najkrócej mówiąc, tenis bardzo upodobnił się do innych sportów i skrajnie stracił na wyjątkowości, a osoba Nadala wyraża tę przemianę najbardziej sugestywnie.
Oczywiście, to wszystko ma szereg praktycznych uzasadnień, które wykraczają daleko poza postać samego Rafy, natomiast mój post odnosił się wyłącznie do sfery symbolicznej i do sfery postrzegania samej osoby, samego zawodnika - przeze mnie, ale nie tylko. Generalnie przecież Nadala jedni kochają, bo jest uosobieniem współczesnego umięśnionego i niepokonanego herosa i niezwykle ekscytujących wymian 50+ na hard, inni nienawidzą, bo te cechy i ich dominacja w dyscyplinie dzisiaj oznaczają jedno - śmierć tenisa. Myślę, że znając historię tej dyscypliny, jej korzenie, trudno się takiemu wrażeniu oprzeć.
No i jest to faktycznie bardzo wpływowy zawodnik, trudno to zanegować. Widać to i w metamorfozie Djokovicia, niegdyś bardzo ciekawie grającego, ale i w "rozwoju" stylu takich zawodników jak Murray czy Gasquet. W całej fali bezpłciowych przebijadeł młodszych pokoleń, które poza topspinem o niczym innym nie słyszały.
Tak więc bogiem nie jest, ale nośnikiem niesłychanie wyrazistej symboliki w tenisie jest na pewno. Dla mnie, jako kogoś, kto uwielbiał grę Hingis, Ljubicicia, Santoro, Schnyder, ale też i zapewne dla wieku miłośników technicznego tenisa, zwłaszcza pamiętających coś sprzed 2005, jest on personifikacją swoistego tenisowego koszmaru, takim właśnie nękającym i nieustannie powracającym kortowym złym duchem. Co odpowiednio sugestywnie starałem się wyrazić w ostatnim akapicie mojego wpisu.