Rozumiem sugestię. A potem będzie, że kategorii w plebiscycie za dużo.DUN I LOVE pisze:Szok to mało powiedziane. Największe zaskoczenie 2015.Mario pisze:I tak byłem w szoku, że kiedyś interesowałeś się piłką nożną.
RA, dzięki.
Rozumiem sugestię. A potem będzie, że kategorii w plebiscycie za dużo.DUN I LOVE pisze:Szok to mało powiedziane. Największe zaskoczenie 2015.Mario pisze:I tak byłem w szoku, że kiedyś interesowałeś się piłką nożną.
Nie, jest znacznie gorzej. Ja odpuściłem, bo redagowanie godzinami tekstu tak, żeby na pewno każdy zrozumiał go zgodnie z intencjami, to syzyfowa praca.Jacques D. pisze:Naprawdę jest aż tak fatalnie i każdą ironię/autoironię trzeba oznaczać stosownym emotikonem, bo sam tekst już nawet dorosłym ludziom nie wystarcza do właściwego zrozumienia?
Proste. Zaraz po nim zaś del Piero i Nedved.Lucas pisze:Za chwilę karierę zakończy Buffon (osobiście mój ulubiony zawodnik)
Niestety kompletnie nie zrozumiałeś tego fragmentu, co dziwi u humanisty. Podobnie jak dziwi jakaś dziwaczna próba postrzegania jednej z najbardziej intensywnych i trudnych psychologicznie dyscyplin sportu, w kategoriach zimnego podziwiania sztuki wykonywania uderzeń.Jacques D. pisze:To z innego tematu, ale nie mogłem sobie odmówić. Cytaty jak z rasowego kibica sukcesu.Robertinho pisze:Wolę oglądać prawdziwe mecze o prawdziwe trofea i cierpieć, niż szukać czegoś na siłę. (...) Sam tenis to dla mnie za mało, nigdy tego nie ukrywałem.
Ale czy intensywne? Żarty żartami, nie chcę przerzucać się na "a ty nie rozumiesz mojego podejścia". Nie chodzi mi tu przecież wyłącznie o dramaturgię, czy sukcesy, równie dobrze można wspierać kogoś, kto zwykle obrywa, nawet obrywa częściej niż wygrywa w tych wielkich meczach. W końcu Roddick czy Hewitt mieli rzesze fanów i co oni przeżyli, to ich. I nie, doznanie estetyczne to nie to samo, bo wtedy kontemplujemy tylko nasze własne emocje, a nie odczuwamy je w związku z czyimiś.Jacques D. pisze:@Robertinho - Emocje to część składowa każdego sportu, emocje takie, jakie opisałeś - każdego sportu indywidualnego. Nie czynią tenisa unikatowym. Przy czym Ty nie rozumiesz mojego podejścia, bo ja nie odzieram tenisa z emocji - przyjemność, zachwyt odczuwane podczas obcowania z wyrafinowanym, urozmaiconym, często po prostu pięknym tenisem, to również stany emocjonalne, nawet całkiem głębokie.
Ta dramaturgia, o której piszesz - już jest na poziomie WS prawie nieobecna. Djokovic robi, co do niego należy, Murray mu statystuje, wszyscy rozchodzą się do domów. Nawet reakcja na zwycięstwo jest już mocno umiarkowana, a przy piłce meczowej nic specjalnego się nie dzieje. Co będzie dalej? Co będzie, gdy fab 3 odejdzie i w finałach WS będą grali całkiem przeciętni tenisiści, a mecze te będą miały ciężar gatunkowy o wiele mniejszy od finału Cilić - Nishikori? Z którym z tych herosów będziesz wówczas współprzeżywał?
Skądś to znam - miewałem takie dwu i trzymiesięczne przerwy od tenisa, jedną nawet dwuletnią. Zawsze pomagało. Z drugiej strony, to, jak oglądam rozgrywki w tej chwili pozwala już tych przerw sobie nie robić.Rroggerr pisze:4 miesiące bez oglądania tenisa, żadnych newsów, Wilandera, a wiedzę o dyscyplinie czerpiesz raz na dwa miesiące, gdy napisze do Ciebie Dawid, bo Fritz wygrał challengera. Nadrobienie zaległości to z kolei obczajenie wyników Djokovicia co trwa jakieś 40 sekund, resztę można sobie dopowiedzieć. Polecam, człowiek nabiera dystansu.
I może właśnie stąd wynikają różnice między nami i powszechna niechęć do mojej postawy (brzmi apokaliptycznie, ale nie, nie chodzi o to, że jestem męczennikiem ). Ja tego nie nazywam "kibicowaniem". Ja po prostu cieszę się tenisem -urozmaiconym, wszechstronnym, oryginalnym, pięknym. Jest mi dokładnie obojętne, gdzie go grają - czy to pierwsza runda Quito, czy finał Wielkiego Szlema. Owszem, potrzymam czasem kciuki za kimś, kto ze względów tak tenisowych, jak ludzkich staje mi się nieco emocjonalnie bliższy niż reszta, ale to jest tylko jeden z elementów układanki, poza wyjątkowymi przypadkami - niekoniecznie najważniejszy. Może jest tak również dlatego, że mam świadomość, że są postaci niezastąpione i mdło mi się robi na samą myśl, że miałbym szukać następczyni Martiny - takiej nie było, nie ma i nigdy nie będzie. Cieszę się, że w międzyczasie pojawiło się sporo ciekawych osób- jest Switolina, od lat już choćby Flipkens czy Rybarikova i dobrze, bo to cementuje fascynację tym sportem jeszcze bardziej, ale nie wyobrażam sobie, by szukać sobie teraz "nowych idolek" i bawić się w jakieś śmieszne udawanie, że znów mam 10 lat a pewna szesnastolatka o wdzięcznych krótkich włoskach i w jeszcze wdzięczniejszej krótkiej spódniczce właśnie zaczyna marsz ku swojemu pierwszemu tytułowi WS. Mam wciąż ciary na plecach, gdy wychodzi na kort, choć tylko w deblu - to wystarczy. Tymczasem gdy obserwuję ludzi, którzy przez lata kibicowali komuś takiemu jak Federer, a teraz szukają pocieszenia w ramionach Gyrosów, Kokkinakisów i Dimitrowów, bo trzeba za wszelką cenę znaleźć sobie kolejne obiekty westchnień, to wybaczcie, ale wydaje mi się to trochę... rozpaczliwe.Mario pisze: I co by nie mówić, Szlemy są najważniejsze w całej zabawie w kibicowanie.
U mnie to samo. Ile to już razy byłem wyśmiewany za emocjonalne reakcje po wygranych Rogera.The Djoker pisze: Znajomi śmieją się ze mnie i rodzina ,ze przezywam to jakby mi płacił za to.
Bo w ich pojęciu trzeba coś z tego mieć. Materialiści.
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 37 gości