Z moich prognoz, ku jednak uciesze, niewiele się sprawdziło. Jestem bardzo zadowolony jak potoczyły się sprawy w tegorocznym sezonie na trawniku. W Queens przebłysk Nalbandiana (oczywiście nie licząc głupoty w finale), podobnie Haasa dały sporo radości. Jednak największą satysfakcję zaznałem oczywiście śledząc wydarzenia z Eastbourne. Widok szczęśliwego Roddicka, że jeszcze jest w stanie wygrywać turnieje (być może już nie największe, ale małe również cieszą) jest dla mnie najprzyjemniejszą chwilą obecnego sezonu. Wimbledon również mnie nie zawiódł. Ucieszyłem się z powrotu do gry Fisha, dobrej dyspozycji Tsongi, przebłysku Gulbisa i Rosołka. Roddick pomimo wszystko też mnie nie rozczarował. Z Ferrerem walczył, być może to nie był jeszcze ten moment by go łyknąć - mam nadzieję, że u siebie, w USA złapie najwyższą formę, bo szanse na to ma. Czekałem na to aż w końcu zakończy się hegemonia finałów Fafole i doczekałem się. Federer w dwóch decydujących meczach dobrze się spisał, wytrzymał je fizycznie i psychicznie za co mu po raz 17 chwała
. Murray, mimo że go praktycznie przez cały turniej krytykowałem, w finale zagrał jak od niego oczekuję, choć z Tsongą równie źle się nie zaprezentował. I w końcu sam finał, dobry, ciekawy, z dużą liczbą świetnych wymian, co tylko dowiodło, że skład tejże rundy był dobrze dobrany. Czego móc chcieć więcej (wiem, możecie się domyślić
)?
Został jeszcze tydzień rywalizacji na grassie, niby ogórkowy, ale jednak. Do końcowego szczęścia brakuje mi tu kolejnego przebłysku new ballsa, Hewitta. Widok jego z końcowym trofeum przysporzyłby mi ogromnej radości.
Także tegoroczny w kalendarzu tenisowym czerwiec i pierwszą połowę lipca będę wspominał ze sporym sentymentem.