Robertinho pisze:W przypadku tej drugiej zawodniczki to absolutne minimum przyzwoitości, że się wypowiem w imieniu kolegi Żaka.
Uff, dzięki.
Co do Genie - wielkim fanem nie byłem, nie jestem i już raczej nie zostanę; hejterem też nie (choć jak przeczytałem pod jednym z moich tekstów koment, że jestem ślepo zapatrzony i zakochany w Geni to się nieźle uśmiałem
). Mam natomiast taką refleksję: Genie to jest idealny papierek lakmusowy współczesnego tenisa kobiecego i obecnych tendencji. Jak kogoś kręci jej gra, to spodoba mu się też to, co zapewne niedługo będzie dominującą tendencją na światowych kortach. Nie lubiliście tenisowych tłuczków i łupaczek, masakrujących każdą nadlatującą piłkę, choćby się do tego nie nadawała? Macie okładanie z końcowej, bardziej rozmyślne, wciąż wystarczająco bezkompromisowe, a przede wszystkim o wiele stabilniejsze i regularniejsze. Wystarczająco dalekie od standardów, powiedzmy, Kanepi, by być względnie atrakcyjne do oglądania i wystarczająco odległe od porywającej gry z końcowej Clijsters, by nie wzbudzać ekscytacji.
Bouchard, Muguruza, Vekic, Bencic, w dużej mierze Konjuh, w mniejszej mierze Amerykanki, za wyłączeniem Townsend oczywiście (ale one też to potwierdzają). Różnice? Są, jasne, że są, nietrudno je zauważyć. Ale jest też na tyle dużo punktów wspólnych, by jakieś ogólne wnioski można było wyciągnąć. Jasne, że innych przykładów u młodych nie brakuje, ale... kto w miarę uważnie obserwuje tenis kobiecy, ten nie będzie miał raczej wątpliwości, że dominujące trendy na kortach będą zgodne z pomysłem na grę wyżej wymienionych a nie, powiedzmy, Svitoliny czy Putincewej.
Podsumowując - piać z zachwytu nie będę, ale i też raczej nie zamierzam lamentować. Nie mam wątpliwości, że Bouchard to "next big thing" w tenisie i mi to nie przeszkadza, zwłaszcza, że nie mam zwyczaju kibicować wielkich dominatorkom czy nawet regularnym liderkom (wyjątkiem była Martina i wystarczy
). Ja tam raczej jak zawsze w swojej cichej dziupli siedział i czekał aż ze swoich dziupli wychylą się od czasu do czasu Svito, Garcia, może Julia P., może kiedyś Barty czy Hibi, by na chwilę zabłysnąć. To jest dla mnie ok, tak było za Patty, Jeleny czy Nastii i odpowiadało mi to, i jakoś sobie nie wyobrażam bycia w jednej z głównych frakcji, jakie by one nie były - główny nurt po prostu chyba nigdy nie jest dla mnie.
Ale i wśród, które uważam, że mają największe szanse na regularne bycie w czubie nie ma żadnej, której gra lub sama osbowość kortowa/pozakortowa tak skrajnie odrzucała, nie ma tam żadnej "pani Nadal", więc nie narzekam i w przyszłość patrzę z umiarkowanym optymizmem.