Czas się pożegnać.
I to by było na tyle. Tak pomyślałem sobie po ostatniej piłce deblowego finału i ostatnim asie, jakiego przyjąłem. Teraz piszę do was, by postawić kropkę nad i tego pożegnania, by ostatecznie stanąć po drugiej stronie rzeki.
W tenisa gram od zawsze, jak chyba każdy, kto wychodzi na kort, by zarabiać pieniądze. Momentami go kochałem, czasem nie znosiłem, innym razem potrafiliśmy się tolerować, ale bez dwóch zdań był częścią mojego życia, źródłem wielu emocji, i co tu dużo mówić - źródłem utrzymania. Dzięki niemu poznałem wielu wspaniałych (tych mniej wspaniałych też) ludzi, zwiedziłem prawie cały świat, mogę realizować wiele pasji, a co najważniejsze - w stosunkowo młodym wieku, mogę sobie odejść na emeryturę, nie martwiąc się o sprawy, które meczą zdecydowaną większość na tym świecie. Za to wszystko mogę być tylko wdzięczny.
Chciałbym podziękować wielu ludziom, wszystkim moim trenerom, osobom odpowiadającym za przygotowanie fizyczne, rodzinie i innym, dzięki którym jestem dokładnie w tym miejscu. Pewnie nie wszystko potoczyło się zgodnie z marzeniami, pewnie w niektórych sytuacjach mogłem, a nawet powinienem, zachować się inaczej, ale koniec końców jestem tu, gdzie zawsze chciałem być. Odszedłem na swoich warunkach, będąc wciąż mocnym graczem, wygrałem na tyle dużo, by ludzie o mnie nie zapomnieli, a ostatni mecz rozegrałem u siebie w domu, u boku mojego najlepszego kumpla. O tak, tak to miało właśnie wyglądać!
Skoro już mam formalności za sobą... Wspomniałem o Simonie. Mój partner deblowy, mój rodak, mój przyjaciel. Dzięki, stary, za wszystkie chwile na korcie, za wszystkie tytuły, za te weekendy z pucharem Davisa, gdzie wspólnie pchaliśmy ten wózek, naprawdę wielką frajdę sprawiało mi to, jak klepaliśmy tych cieniasów. Mam nadzieję, że masz jeszcze trochę paliwa w baku i pokażesz światu sporo dobrego tenisa. Odchodzę zostawiając tenisową Frację w dobrych rękach, tego jestem pewien.
Na specjalne wyróżnienie zasłużył na pewno kolega Love. Facet, z którym przez lata rywalizowałem i facet, który odesłał mnie na emeryturę. Powiem szczerze, cieszyłem się, gdy go wylosowałem, bo była to typowa win-win sytuacja, albo po raz kolejny z nim wygram, albo przegram z zawodnikiem, którego bardzo szanuję. Bo mimo tych wszystkich żartów, docinek, jakich obaj sobie nie szczędziliśmy, zawsze wiedziałem, że nie mam do czynienia z byle kim. Jesteśmy bardzo podobni, dwaj medialni, pyskaci ludzie, mający wiele do powiedzenia również w sprawach wychodzących poza kort. Już kiedyś o tym wspominałem, pewnie żaden z nas (tzn. Dejw na pewno) nigdy nie będzie wymieniamy w wąskim gronie najlepszych w historii, ale bez dwóch zdań określiłbym nas największymi gwiazdami w historii tych rozgrywek, ludzi dzięki którym MTT jest tam gdzie jest. Trzymaj się i pokaż im do czasu do czasu, że dinozaury wciąż swoje potrafią.
Dziękuję również wszystkim innym graczom, z którymi miałem okazję wygrywać przez te lata. Na pewno każdy z was, dzięki tym porażkom, wyciągnął wnioski i dziś jest zdecydowanie lepszym tenisistą. Życzę Robpalowi i Damianowi, by w końcu wygrali Szlema, Barty'emu by kontynuował swoją drogę po tytuł GOAT-a, Federaście by wreszcie zrobił cokolwiek poza Londynem, Lucasowi by krok po kroku osiągał cele, które sobie założył i Djokerowi, by tchnął trochę życia w rozgrywki i pokazał, że sport stać na piękne historie.
Na zakończenie podziękuję fanom. na których zawsze mogłem liczyć, którzy podróżowali za mną po świecie, którzy sprawili, że każdy mecz we Francji był dla mnie czymś w rodzaju święta. Dzięki za wszystko, jesteście najlepsi.
Będę tęsknił za emocjami podczas śledzenia randomowych spotkań, za trash talkingiem, za edytowaniem swojego podpisu po kolejnych finałach, z drugiej strony cieszę się, że wszystko to, co irytujące w tej grze (pozdrowienia dla typów, przegrywających gemy z 40-15, kiedy ten jeden gem decyduje o wszystkim) jest również za mną. To była fajna przygoda, odchodzę z poczuciem spełnionej misji.
Mario OUT.