Roland Garros 2018 miał jednego pomnikowego bohatera, ale też zasadniczą skazę. Był to turniej od początku do końca przewidywalny, a w związku z tym dla wielu po prostu nudny. Współczesny sport ma to do siebie, że gdy końcowy wynik nie stanowi niespodzianki, natychmiast umierają w nim emocje - pisze komentator tenisa Karol Stopa w swoim felietonie "Rotacja wsteczna".
Puchar Muszkieterów i pokaźna sumka dla Rafaela Nadala. Wideo Eurosport
Geniuszem z pomnika - jak należało przypuszczać na długo przed startem – był rzecz jasna Rafael Nadal. Hiszpan po raz jedenasty uruchomił straszną maszynerię do miażdżenia rywali na cegle i po raz jedenasty swobodnie został mistrzem. Tradycyjnie nie był zagrożony nawet przez moment. Ani skończone 32 lata, a po stronie przeciwników ich fizyczne atuty, wydolność czy też jakiekolwiek inne przewagi nie dały na korcie widocznej, punktowej różnicy. "Prędzej nie podadzą ci bagietki w paryskim bistro, niż on znowu nie weźmie tego Pucharu Muszkieterów" - pisał chwilę przed pierwszą piłką dziennikarz gazety "The Guardian".
Jak już go wziął to podczas ceremonii nagradzania wielki szacunek i uznanie za ten niewiarygodny wyczyn leciutko mieszały się niektórym z czymś na kształt dysonansu. No bo w sztafecie pokoleń, funkcjonującej dotąd w tym sporcie raczej bez większych zakłóceń, ostatnimi laty najwyraźniej coś zazgrzytało. Statystycy wyliczyli, że od czasów legendarnego Roda Lavera, gdy ten zdobywał swój klasyczny Wielki Szlem w 1969 roku, mamy obecnie siedem z rzędu wielkoszlemowych tytułów w rękach tenisistów, którzy przekroczyli magiczną barierę 30 lat. Po zsumowaniu trofeów Rogera Federera, Rafaela Nadala i Novaka Djokovicia okazuje się, że co czwarta korona ery open (49 z 201) to wyczyn któregoś z tych nadzwyczajnych starszych panów. "Jeśli nie teraz, to kiedy? A jak nie my, to kto?" - wołał Michaił Gorbaczow na pamiętnym, przełomowym zjeździe radzieckich komunistów. W przypadku tenisowej pierestrojki po tegorocznym Australian Open oraz po Roland Garros jedno stało się chyba już oczywiste. Ani nie teraz, ani dalej nie wiadomo kto zapoczątkuje nowy układ sił w dyscyplinie. Do zmiany - to akurat jest jasne - musi w końcu kiedyś dojść. Dziś jednak słynny Brazylijczyk, Guga Kuerten prorokuje Nadalowi jeszcze co najmniej cztery paryskie tytuły i trzeba poważnie brać pod uwagę słowa trzykrotnego championa.
Rafa w Paryżu jest niczym król na swym zamku, przyćmiewa wszystkich i wszystko. Jon Wertheim ze "Sports Illustrated" napisał, że Hiszpana da się porównać do krokodyla słonowodnego, tygrysa, albo wielorybiego rekina, bo gatunki te wrogów naturalnych nie posiadają. Dominują one w swym środowisku, a reszta wokół staje się jedynie ofiarą. Nadal przez 15 lat profesjonalnej kariery wygrał ponad 90 procent spotkań na ceglanej mączce, na Roland Garros 86 gier przy zaledwie dwóch porażkach. Mimo tylu sukcesów i aż takiej przewagi nad rywalami Hiszpan nie pokazuje tak irytującej u wielu gwiazd sportu przesadnej pewności siebie. Mało tego, czasem można odnieść wrażenie, że jest do przesady ostrożny i skromny w ocenie swych szans. Po jedynym w turnieju secie, przegranym z Argentyńczykiem Schwartzmanem, spytany o presję odparł, że jest tylko człowiekiem i musi coś podobnego odczuwać. "Jeśli presji nie odczuwasz znaczy, że nie kochasz tego sportu. Wtedy lepiej żebyś sobie poszedł do domu i zajął czymś innym" - oświadczył.
Gdzieś daleko za plecami dumnego ze swej długowieczności Rafy majaczyli w turnieju inni. Z tzw. wielkiej czwórki, czy piątki, zabrakło Federera, Murraya i Wawrinki. Novak Djoković, choć zaczął coraz bardziej przypominać samego siebie z wielkich dni, przegrał ćwierćfinał z Marco Cecchinato po chyba najpiękniejszym meczu w turnieju. Swoją drogą ciekawe, czy historia 25-letniego Włocha okaże się taką tenisową bajką o Kopciuszku, a on sam gwiazdą świecącą podczas jednej tylko okazji, czy też postacią wpisaną od teraz na trwale do czołówki. Pisząc o najlepszych Jon Wertheim do określenia "Big Four" dorzucił też "Big Unfortunate", co można przetłumaczyć jak "Czterech Nieudaczników". Chodziło mu o Tomasa Berdycha, Gaela Monfilsa, Davida Ferrera i nieobecnego Jo-Wilfrieda Tsongę. Wszyscy oni pomału kończą kariery, wszyscy od początku do końca byli i są w cieniu gwiazd, skąd nigdy nie potrafili się wychylić. Pewnie gdyby nie trafili na czas geniuszy, mieliby już kilkakrotnie swoje wielkie pięć minut…
O wysypie szczęśliwych przegranych z eliminacji (lucky loser) i o prawdziwej odysei jednego z nich, Argentyńczyka Trungellitiego, już tutaj napisałem ("Całkiem jak w kinie"). Czwórka jakiej warto poświęcić uwagę to ludzie, którzy z jednym wyjątkiem nie przetrwali pierwszego tygodnia imprezy, lecz zaznaczyli swą obecność i wkrótce być może znów o nich usłyszymy. Listę otwiera Hiszpan Jaume Munar, protegowany Rafy, uczeń z jego akademii w Manacor. Najmłodszy gracz w turnieju, leworęczny francuski 17-latek, Corentin Moutet też pokazał, że ma talent i perspektywy. Max Marterer, niemiecka kopia Nadala, doszedł nawet do IV rundy, gdzie poległ ostatecznie ze swym pierwowzorem, lecz zmusił go do całkiem sporego wysiłku. Wreszcie nasz jedynak, 21-letni Hubert Hurkacz, po przejściu eliminacji wyjątkowo obiecująco walczył o III rundę na centralnym z Chorwatem Marinem Cziliciem, czym przysporzył rodakom wiele radości.
Zaraz po ostatniej konferencji prasowej w pomieszczeniach głównego stadionu zaczęło się dziwnie wyglądające rozbiórkowe party. Dziennikarze mazakami bogato ozdobili ściany, drzwi, korytarze i schody. W poniedziałek ruszyła prawie całkowita rozbiórka "Philippe Chatrier Court". Za równo 10 miesięcy obiekt ma być gotowy do kolejnego turnieju i do tego, aby od roku 2020 wzbogacić się w końcu o rozsuwany dach oraz oświetlenie. Do tego momentu być może doczekamy wreszcie kogoś, kto da radę powalczyć z Hiszpanem choćby przez pięć setów. Nie na darmo legendarny australijski weteran, 83-letni Ken Rosewall, spytany o wrażenia z finału, oświadczył przed całym audytorium, że jak dla niego przydałyby się tu jeszcze z jeden set, albo dwa...