Strona internetowa turnieju
Profil turnieju na oficjalnej stronie ATP
Miejsce rozgrywania turnieju: Londyn, Wielka Brytania
Czas rozgrywania turnieju: 23.06.2014-06.07.2014
Drabinka: Singiel - 128 osób, Debel - 64 pary
Nawierzchnia: Trawa
Pula nagród: 25 mln funtów
Zwycięzca singla 2013:
- Andy Murray (GBR)
Zwycięzcy debla 2013:
- Bob Bryan / Mike Bryan (USA)
Punktacja:
Zwycięzca - 2000 pkt.
Finalista - 1200 pkt.
Półfinalista - 720 pkt.
Ćwierćfinalista - 360 pkt.
Uczestnik 4. rundy - 180 pkt.
Uczestnik 3. rundy - 90 pkt.
Uczestnik 2. rundy - 45 pkt.
Uczestnik 1. rundy - 10 pkt.
Słodko-gorzki smak truskawek
Na początek kilka, obiecuję tylko kilka, zdań w mojej opinii boleśnie prawdziwych, dla części być może przesadzonych i nieobiektywnych. Za nami jeden z najsłabszych i najbardziej przewidywalnych turniejów Wielkiego Szlema w ostatnich latach, co biorąc pod uwagę sporą konkurencję na tym obszarze, można uznać za niebagatelne osiągnięcie herosów Złotej Ery Tenisa. Finał znany od pierwszej rundy, zwycięzca również, tylko poziom jeszcze niższy, niż można się było tego spodziewać. Tak, Roland Garros 2014 nie zapisał się złotymi zgłoskami w historii dyscypliny, choć niewątpliwie jest on turniejem z jej punktu widzenia ważnym, bowiem to właśnie na nim Rafael Nadal zrównał się z legendarnym Samprasem w ilości wygranych turniejów Wielkiego Szlema. Niespodzianki jeśli były, to również czysto sportową ich jakość trudno uznać za satysfakcjonującą(vide mecze Gulbisa). Ogólnie po krótkim okresie nadziei na przełamanie marazmu, w jakim od kilku sezonów pogrąża się ATP, związanym z występem Stanislasa Wawrinki w Australii, wszystko wróciło na stare tory. Grający jak na swoje standardy bardzo przeciętnie i w sposób załamująco wręcz nieprzyjemny dla widza Nadal z Djokovicem nie mieli tak naprawdę żadnej poważnej konkurencji.
Posypały się w związku z tym deklaracje, w tym niżej podpisanego, że już dosyć, że nigdy więcej, a tego Wimbledonu to już na pewno oglądać nie będę. Czego jednak ta trawa z ludźmi nie robi. Wystarczyło obejrzeć kilka spotkań na zielonych pastwiskach, a jakoś to wszystko się uspokoiło, może to ta kojąca zieleń, może to, że wreszcie dało się na tę grę chwilami bez bólu popatrzeć. Bo jest w tej nawierzchni coś magicznego, skoro triumf jednego Hiszpana na cegle jest dla wielu trudny do przyjęcia, za to sukces drugiego, Feliciano Lopeza, na nawierzchni trawiastej, spotyka się z powszechną aprobatą.
Ubiegłoroczna edycja Wimbledonu była wyjątkowa z wielu względów. Przede wszystkim po tytuł sięgnął bohater gospodarzy Andy Murray, spełniając wielkie marzenie swoje i całej Wielkiej Brytanii. Sukces ten nie przyszedł Szkotowi łatwo, mecze z Fernando Verdasco i Jerzym Janowiczem były dla niego prawdziwą drogą przez mękę. Dopiera w finale, niesiony dopingiem londyńskiej publiczności, komfortowo pokonał lekko przygaszonego po ciężkim półfinale Novaka Djokovica.
Wygrane Igrzyska Olimpijskie na tych właśnie kortach, upragniony tytuł wielkoszlemowy w Nowym Jorku, to wszystko były wspaniałe osiągnięcia, ale Andy nigdy nie zaznałby spełnienia bez sukcesy na Wimbledonie. Dokonał tego i niezależnie od tego jak potoczy się jego dalsza kariera, może czuć się wielkim zawodnikiem.
Kolejnym znaczącym wydarzeniem był półfinałowy pojedynek Juana Martina Del Potro z Novakiem Djokovicem, zdaniem wielu jedno z najlepszych spotkań Ery Open. A zaraz życie dopisało do niego smutną pointę, z dzisiejszej perspektywy widać, że mógł być to ostatni wielki występ argentyńskiego tenisisty.
Wczesne wypadnięcie z turnieju Federera i Nadala, och ileż dorobiono do tego teorii, ile odbyło się gorących dysput. Cóż, można śmiało powiedzieć, że powszechne konkluzje okazały się prawdziwe dokładnie w połowie. Faktycznie, kariera Szwajcara znalazła się w bardzo niekorzystnym punkcie. Natomiast dla Hiszpana był to wynik z gatunku ”odpadnij i zapomnij”, po którym szybko nie było żadnego śladu.
Wreszcie długo oczekiwany polski akcent na Wimbledonie, w postaci ćwierćfinału Janowicz-Kubot, a konsekwencji półfinału Jerzego. Wielki sukces tych zawodników, wiele radości dla polskich fanów dyscypliny. Po roku możne jednak powiedzieć, że sukces ten nie został należycie skonsumowany przez samych zainteresowanych. I o ile do Łukasza trudno mieć o to jakiekolwiek pretensje, o tyle wyniki Jerzego trudno określić inaczej, niż jako niesatysfakcjonujące, przede wszystkim dla samego gracza.
I chyba można powiedzieć, że nasi zawodnicy, podobnie zresztą jak i zwycięzca poprzedniej edycji Andy Murray, przekonali się, jaki to jest ten Wimbledon, jak smakują legendarne truskawki z bitą śmietaną, na zewnątrz zawsze kusząco słodkie, ale wewnątrz czasem zaskakujące goryczą. Bo tu o ten sukces pozornie najłatwiej. Na trawie, zwłaszcza jeszcze mało zniszczonej, prościej zostań bohaterem dnia, tygodnia, całego turnieju. Łatwiej sprawić niespodziankę, pokonać faworyta. Trudniej jednak udźwignąć to brzemię, tą nową markę, która wymaga regularnego potwierdzania , zaś najtrudniej – powtórzyć sukces. Nie bez powodu to właśnie na Wimbledonie obrońcy tytułu odpadają w pierwszych rundach, to właśnie na Wimbledonie najczęściej mamy rzezie faworytów, to właśnie na Wimbledonie wczorajszy bohater szybko zostaje dzisiejszym przegranym. W tym roku nie brakuje kandydatów do obu tych ról, oby jak najwięcej wspaniałych spotkań z ich i nie tylko udziałem. Dziś tyle tytułem wstępu do turnieju. Oby wspaniałego, oby okraszonego dużą dawką emocji i naprawdę dobrej gry.
- Wątek poświęcony temu eventowi przed rokiem: klik!