- Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że aż tylu słuchaczy będzie na mnie głosować. To bardzo miłe wyróżnienie, na pewno będzie mnie motywować do dalszej pracy - mówi Łukasz Kubot o zdobyciu tytułu Sportowca Stycznia w plebiscycie RMF FM i portalu INTERIA.PL W rozmowie z Kacprem Merkiem zdradza plany na resztę sezonu i dementuje pogłoski, że po sukcesie w Australian Open zrezygnował z gry w reprezentacji.
Kacper Merk: Przeszedł pan do historii, wygrywając debla w Australian Open, ale nie tylko - jest pan też pierwszym triumfatorem plebiscytu RMF FM i INTERIA.PL na Sportowca Miesiąca.
Łukasz Kubot: - Dziękuję bardzo za to wyróżnienie. Jestem bardzo mile zaskoczony i szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że aż tylu słuchaczy będzie na mnie głosować. To bardzo miłe wyróżnienie, na pewno będzie mnie motywować do dalszej pracy.
Spodziewał się pan, że zastępując w deblu innego tenisistę, może w parze z Robertem Lindstedtem osiągnąć taki sukces?
- Szczerze, ale i nieskromnie, muszę przyznać, że liczyłem, iż możemy zagrać jeden bardzo dobry turniej w ciągu roku, ale oczywiście nie spodziewałem się, że to będzie już ten pierwszy. Aczkolwiek, gdy awansowaliśmy do ćwierćfinału, to pomyślałem sobie, że teraz może zdarzyć się już wszystko.
- Duża w tym zasługa naszych trenerów: mojego - Jana Stocesa i Roberta - Jonasa Bjorkmana, który ma na swoim koncie już dziewięć wielkoszlemowych tytułów. W kluczowych momentach przekazywali nam oni bardzo dużo ważnych informacji, które zaprocentowały szczególnie w finale. Ten sukces bardzo nas cieszy, ale jednocześnie mamy nadzieję, że nie jest to pierwszy i ostatni tak udany dla nas turniej.
Zwycięstwo w Australian Open jakoś zmienia pana plany na resztę sezonu ? Wielkie granie zaczynał pan wprawdzie w deblu, ale później był singiel, a teraz chyba trzeba będzie wrócić do debla?
- Nie da się ukryć, że dzięki grze podwójnej, w parze z Olivierem Marachem, udało mi się wspinać w światowym rankingu, ale cały czas grałem w eliminacjach gry pojedynczej. Teraz sytuacja się nie zmienia, więc będę mógł łączyć singiel z deblem - tym bardziej, że dzięki triumfowi w Australian Open w tych największych turniejach będziemy teraz rozstawiani, więc unikniemy rund wstępnych.
- Umówiliśmy się z Robertem na wspólny występ w czterech najbliższych turniejach: w Rotterdamie, Acapulco, Indian Wells i Miami, a później zastanowimy się, co dalej. Wierzę jednak, że naszym celem pozostanie kończący sezon turniej mistrzów w Londynie, w którym gra tradycyjnie osiem najlepszych par - a my mamy duże szanse, by znaleźć się w tym gronie.
A co z występami w reprezentacji w Pucharze Davisa ? W internecie pojawiły się hasła, że zrezygnował pan z gry w kadrze, ale zdaje się, że decyzja o opuszczeniu meczu z Rosją zapadła jeszcze przed sukcesem w Australii?
- Tak, decyzja zapadła już w grudniu i była związana z tym, że w Pucharze Davisa gra tylko czterech zawodników: dwóch singlistów i debel. Nie ma sensu rozbijać naszej pary Fyrstenberg/Matkowski, a w singlu jestem w tej chwili trzecim z Polaków - za Jerzym Janowiczem i Michałem Przysiężnym. Tak że jeszcze w ubiegłym roku było wiadomo, że w Moskwie na pewno nie wystąpię.
- Ale nigdy nie powiedziałem, że reprezentacja czy gra w Pucharze Davisa mnie nie interesują - przez ostatnie dziesięć lat zostawiłem w tych rozgrywkach trochę zdrowia i serca i nie chciałbym żegnać się z kadrą w taki sposób.
To na koniec proszę jeszcze powiedzieć kilka słów o swojej aktualnej dyspozycji - jak pan się czuje przed środowym występem w turnieju w Montpellier?
- Cały czas odczuwam jeszcze tzw. jet lag, czyli konsekwencje zmiany wielu stref czasowych pomiędzy Australią i Europą, ale z dnia na dzień powinno być coraz lepiej. W środę wyjdę na kort i będę walczył, ale w pierwszej rundzie czeka mnie pojedynek z ulubieńcem tutejszej publiczności Gaelem Monfilsem.
- Nie mam wielkich oczekiwań co do tego turnieju, przygotowywałem się na szybko, ale będzie to dla mnie cenny sprawdzian i wierzę, że przy pełnych trybunach w środowy wieczór będę w stanie stworzyć dobre widowisko.